palikowski - blog
Znowu jestem androidem - tym razem z LG G540
Po stracie mojego nieodżałowanego G1 miałem kilkumiesięczną przerwę, podczas której androidowe nawyki niemal mnie opuściły. Przestałem śnić o elektrycznych owcach, grać w kiblu w Abduction, potajemnie odbierać maile w trakcie romantycznych kolacji... do czasu. Żona uraczyła mnie prezentem mikołajkowym - nowiuśkim LG G540, znanym też jako shift.
Mój szift jest od G1 lżejszy, cieńszy, wytrzymuje dłużej bez ładowania, ma wyjście minijack i podobno lepiej spisuje się w grach 3d. Niska cena okupiona jest nieco mniej precyzyjnym ekranem oraz brakiem klawiatury fizycznej, co z początku wydawało się wadami nie do przeskoczenia ale człowiek do wszystkiego jest w stanie się przyzwyczaić i już coraz lepiej mi idzie trafianie w wirtualne klawisze.
Póki co nie mam większych zastrzeżeń do LG. Marka nie kojarzy mi się z topowymi słuchawkami ale Shift sprawia pozytywne wrażenie. Poza tym bardziej chodzi mi o powrót do bycia non-stop online i dostęp do maila, kalendarza i rssów a nie o ściganie się z posiadaczami smartfonów za 3 tysiaki.
Podsumowując - jestem ukontentowany, więc jeśli szukacie dobrego i taniego androida - szczerze polecam.
Pierwsze wrażenia z gry na Kinect
Uzupełniając poprzedni wpis dziś co nieco o grach i pierwszych odczuciach z zabawy na Kinect.
Kinect Adventures
Gra była w zestawie z konsolą i Kinectem, jednocześnie pierwsza jaką grałem na Xbox360 :). Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne - grafika powala kolorami (przypomnę tylko, że na PC nie grałem od dobrych 5-6 lat), tekstury w sumie się nie liczą bo nie ma czasu na podziwianie. Sterowanie niemal od samego początku intuicyjne. Gry dość szybko się nudzą, w trybie przygody trzeba je przechodzić kilkukrotnie, żeby posunąć się dalej co nie jest zbyt ciekawe. Najfajniej chyba wychodzi zabawa z pontonem i jazda na wagoniku.
Po kilku sesjach odłożyłem na półkę, żeby zagrać w Kinect Sports, ale zamierzam wrócić i sprawdzić, czy na dalszych poziomach są jakieś niespodzianki. Poza tym daje nieźle poszaleć przed sensorem, choć momentami lag jest zbyt wyczuwalny.
Kinect Sports
Od razu polubiłem i teraz jest to podstawowa zabawa jeśli tylko są chętni w domu. Czasem sam odpalę jakąś konkurencję i pogram sobie ale najfajniej jest powariować z przeciwnikiem. Spora ilość minigier, kilka poziomów trudności, kilka dyscyplin - warta swoich pieniędzy!
Szkoda tylko, że nie znalazłem opcji treningu poszczególnych dyscyplin z lekkiej atletyki, np. bieg przez płotki jest możliwy dopiero po zagraniu w poprzedzające biegi, skoki i rzuty (w sumie 4 czy 5 konkurencji). Moja córa uwielbia biegi przez płotki ale jak ma najpierw pół godziny zaliczać poprzednie dyscypliny to rezygnuje :).
Mogła by oferować lepszą grafikę i momentami szybszą reakcję na ruchy (a może tylko sobie wmawiam i usprawiedliwiam mój brak refleksu w np. siatkówce plażowej).
Kinectimals
Kinect
Stało się. Moja żona miała już serdecznie dość mojego ględzenia "Kup mi plejstejszyn" i po 2 latach walki poddała się. Na jej kapitulację złożyło się kilka czynników:
- kilkudniowy ból głowy (wiem, jestem perfidny że to wykorzystałem),
- wpływ na konto pierwszej porcji kasy za książkę,
- zapowiedź dodatkowej (nieplanowanej) nagrody w korporacji,
- niezobowiązujące pokazanie paru filmików z działania Microsoft Kinect (i niech ktoś powie że nie warto wywalać milionów na marketing!).
"Kup sobie w końcu te plejstejszyn i daj mi święty spokój!" usłyszałem, i momentalnie na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Uśmieszek oczywiście szybko znikł kiedy zacząłem wybierać między PS3 a Xboxem, a konkretniej między Move a Kinectem.
Social Network
Spodziewałem się po twórcy "Siedem", że z filmu o najmłodszym miliarderze zrobi co najmniej wbijającą w fotel historię. No ale tak jak na Zodiaku i na filmie o młodniejącym Benjaminie tak i na Social Network się zawiodłem.
Nie żeby film był całkiem do bani. Cała historia zaciekawiła mnie jako pasjonata sieci i stron www - w końcu kto nie chciałby powtórzyć sukcesu Marka Zuckerberga, ręka do góry? Film o jego błyskawicznej drodze od dupka do miliardera musi być choć trochę ciekawy.
Niestety, jak dla mnie nie dość ciekawy. Podniecanie się 20 tysiącami wejść na stronę czy "hackowaniem" uczelnianego serwera Apache jest dla informatyka sztuczne i śmieszne, a dla zwykłego widza niemal zupełnie niezrozumiałe. Z tym hackowaniem jest trochę jak w typowych amerykańskich produkcjach. Tekst "na tym serwerze było ciężko, nie mieli indeksu więc musiałem włamać się przez emacsa i zmienić skrypt perla" jest chyba najgłupszym jaki dotąd słyszałem w tego typu scenach, szczególnie, że chodziło o kradzież zdjęć a nie kasy czy bomby wodorowej.
Szczerze mówiąc film w ogóle mnie nie porwał. Wolałbym jakiś soczysty dokument o tym jak rozwijała się firma, jak rosły wpływy z reklam, jakie konkretnie rewolucyjne pomysły wdrożono (np. wytłumaczenie ludziom dlaczego otwarcie się na aplikacje firm trzecich dało takiego kopa tej niepozornej sieci). Zamiast tego mamy trochę z życia studentów, afery rozporkowe, kłótnie w sądzie i tego typu wątki, które w każdym innym filmie mogły by wystąpić.
Krótko mówiąc mamy raczej obyczajowy film o biznesie, niewiele tu jednak samego Facebooka. Przysnąłem kilkukrotnie.
Ale Bajzel
Dawno temu obejrzałem teledysk pana Bajzla pod tytułem "Windows" i od razu poczułem miętę do tych dźwięków. Na szczęście nie tylko ja i mamy na rynku dwie płyty tego człowieka-orkiestry. Ja póki co przesłuchałem "Miłośnij" i to kilkadziesiąt razy. Nawet Emilka upatrzyła sobie 2 kawałki ("tato ja chcę ała!"), które podczas jazdy każe mi ciągle puszczać.
Płyta inna niż wszystko na polskim muzycznym rynku, dla której nie ma chyba kategorii. Podobne instytucje, które robiły coś zupełnie oderwanego od "rynku", jakie mi przychodzą do głowy to Kobong, Homo Sapiens, Flapjack. Oczywiście jest to całkiem inna bajka - i bajka to bardzo dobre określenie, bo teksty i dźwięki tworzą tu jakąś krainę ze snu, do której Bajzel nas przenosi.
Strasznie się cieszę słysząc takie płyty. Dają nadzieję, że wśród setek płyt wtórnych, kiepskich, nieudanych, znajdzie się taki rodzynek i zrobi nam w głowach niezły bałagan, przepraszam, Bajzel.
Retired, extremely dangerous
Skusiliśmy się na RED, bo znajomi nam polecili.
Z tego wieczoru pamiętam głównie to, że za każdym razem jak podniosłem powieki to emerytowany i ekstremalnie niebezpieczny Bruce do kogoś strzelał, wygadywał bzdury i wykrzywiał twarz w jego popisowym grymasie numer pięć. W tym ostatnim powoli zaczyna parodiować sam siebie przy czym nie wychodzi to na zdrowie ani jemu ani widzom.
Na szczęście sytuację ratował niezawodny John Malkovich, który w graniu świrów ma duże doświadczenie i jakoś mu to przekonywająco wychodzi.
Zieef po trzykroć, ale zawsze możecie przyjąć założenie że nie mieliśmy humoru na takie głupkowate kino i sprawdzić samemu - może Wam się spodoba?
Zanim wyśmiejesz Farmville...
Wczorajsza informacja o kobiecie, która zabiła swoje dziecko bo przeszkadzało jej w graniu w Farmville wywołała zapewne wiele dyskusji o głupocie wymienionej gry, podobnych casuali i samego Facebooka.
Oczywiście durni są ludzie a nie sama gra czy jakaś firma, dowodem na to niech będzie jeden niepozorny akapit z tego doniesienia o początku współpracy Electronic Arts z Facebook:
To kolejny etap walki Electronic Arts o facebookowego gracza. Firma trochę przespała boom na gry tworzone specjalnie dla serwisów społecznościowych. Ostatnio na głowę giganta wylano kolejny kubeł zimnej wody, gdy okazało się, że startup Zynga (producent takich gier na Facebooka jak „FarmVille” i „Mafia Wars”) prześcignął legendarną firmę pod względem wartości rynkowej.
W pale się nie mieści - tylko siadać i robić gry na FB...
Męki poszukiwania idealnego sprzętu RTV
Gdzieś wyczytałem, że istnieje pewien typ ludzi zwanych maksymalizatorami. Próbują oni w każdej sytuacji dokonać maksymalnie dobrego wyboru. Ponieważ internet daje nieprzebrany ogrom materiałów w niemal dowolnym temacie osoby te nie mają lekko jeśli chcą cokolwiek kupić.
Ja niestety należę do tej grupy. Paniczny lęk przed tym, że wydam na jakąś rzecz górę forsy a potem okaże się, że nie wziąłem pod uwagę wszystkich wad, zalet, szczegółów, haczyków paraliżuje mnie kompletnie. Teraz kupić chcę konsolę ale podobnie było z aparatem cyfrowym, laptopem, lustrzanką, odtwarzaczem dvd, telefonem, odkurzaczem... powoli się przyzwyczajam, chociaż moja żona ma chyba coraz mniejszą nadzieję, że kupimy coś "po ludzku".
"Po ludzku"?! W sklepie? Żeby sprzedawca nawciskał nam bzdur i sprzedał to co akurat zalega w magazynach od roku bo sprzęt ma tę jedną wadę, którą wszyscy w internecie dawno odkryli, o której przeczytali i dlatego trzymają się z daleka od tego modelu? Niee, dziękuję.
Ja sam muszę doczytać,. sprawdzić, porównać... to jest jak jakaś mania prześladowcza, paranoja, natręctwo. Ale nic to - mężnie stawiam czoła tysiącom recenzji, postów na forach, opinii kupujących, tabelek z danymi technicznymi...
Jeśli chodzi o sprzęt posiadający więcej niż 2 atrybuty po których można ze sobą porównać konkurencyjne produkty to jestem w kropce. Zwykłe skarpetki mają przecież cenę, materiał, kolor, producenta, fakturę, wygląd. Czajnik ma moc, pojemność, może być z grzałką ukrytą bądź nie. A aparat cyfrowy? Ma z 1000 parametrów. koszmar.
Od jakiegoś czasu na przykład szukam konsoli. Dla dziecka, ja będę tylko przy okazji korzystał (he he he, moja żona nawet nie próbuje udawać że mi wierzy). Na rynku jest kilka propozycji - Nintendo Wii, PS3, Xbox360. Sprawę komplikuje fakt, że do konsoli należałoby wymienić tv na jakiś HD, zatem inwestycja ogromna, na potknięcia nie ma miejsca.
Content is Dead, Long live Spam!
Mi to jak się coś ubzdura... szkoda gadać, ale co tam, opowiem. Otóż doszedłem do wniosku, że mit "Content is King" to... mit. Specjaliści od "White Hat Seo" proponują tworzenie stron zawierających przydatną i unikalną treść, ale właściwie to wcale nie jest na rękę Google. Megakoncern powinien promować precle, spam na stronach a najlepiej gdyby większość stron nie zawierała nic ciekawego i przydatnego.
Skąd ten wniosek? Otóż, internauta odwiedzając ciekawą witrynę spędzi na niej całe popołudnie, przeklika kilkadziesiąt superfajnych artykułów, może zapisze się na forum, skomentuje to i owo, nażre się tego contentu i na koniec kliknie w reklamę albo i nie. Pięć eurocentów powędruje do admina strony, pięć do Google, wielkie mi ajwaj.
A co jeśli ten sam użytkownik będzie szukał dla siebie ciekawej treści, posiłku intelektualnego, przekąski tekstowej - przez kilkanaście minut bezskutecznie? Trafi na wszelkiego rodzaju precle, sztucznie wypozycjonowane strony czy automatycznie generowane serwisy zawierające losowo dobrane słowa kluczowe, zgodnie z przepisem na "idealne google food"?
Taki użytkownik już podczas szukania kliknie w kilka reklam, bo zaciekawią go linki kontekstowe, będzie miał nadzieję na coś wartościowego (w końcu ktoś zapłacił za promowanie danego serwisu!). Jeśli nic nie znajdzie za pierwszym razem to kliknie w kolejne reklamy. Zarobek dla wydawcy (spammera) i Google gwarantowany.
Co więcej - user zapamięta sobie jak pies Pawłowa - "reklamy prowadzą do bardziej wartościowych witryn, a wyszukiwarka prowadzi do spamu!". Może nie od razu, ale prędzej czy później nawyk wejdzie w krew. Docelowo Google w wynikach wyszukiwania będzie pokazywał 2 listy:
a) treść niepewna i mało wiarygodna,
b) reklamy stron, na których jest treść której szukasz - pewne bo opłacone.
Drupal na półce w Twoim domu
Czekanie dobiegło końca i już od dziś każdy może zamówić moją książkę o Drupalu. Przedsprzedaż zakończona i wkrótce na półkach pierwszych odważnych pojawi się niebieska, niemal 500-stronicowa pozycja. Strasznie jestem ciekaw jej przyjęcia, nie mogę się też doczekać swoich egzemplarzy autorskich. W końcu to moje pierwsze drukowane dziecko w tej kategorii wagowej.
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- 10
- 11
- 12
- …
- następna ›
- ostatnia »
Ostatnie odpowiedzi