rekomendacje

Czasem jedno zdanie, czasem rozwlekła recenzja tego co zobaczyłem, usłyszałem, przeczytałem...
10
paź.
2011
palikowski

Hobbit, Narnia, Madika, Mikołajek...

Zapadała noc a Mała Dziewczynka była tak zmęczona, że groziło to poważną aferą. Bajki do snu czytać nie chcę, kołysanek mam dość i dajcie mi wszyscy święty spokój ja chcę do mamy. Mama akurat była nieosiągalna więc zrobiłem to co zawsze działa najlepiej - użyłem zaskoczenia i znienacka zapytałem "A chciałabyś posłuchać bajkę o Hobbicie?".

Zapadła cisza. Mała Dziewczynka spojrzała nieufnie węsząc jakiś podstęp, a potem niepewnie spytała "... o kim?". Wiedziałem że mam ją w garści. Zaciekawienie dziecka jest połową sukcesu do przerwania spirali fochów, nerwów i rozdrażnienia, w jaką moja córka wpada niemal co wieczór, jeśli się porządnie nie wyśpi i jest zmęczona.

- Hobbit, to taki mały człowieczek z włochatymi stopkami, mieszkający w norce pod ziemią. Ale nie w takiej jak królik ale w norce z wszelkimi wygodami, spiżarnią, kominkiem i wygodnym łóżkiem - rozpocząłem opowieść, bo nie ma nic gorszego niż stracić przewagę wynikającą z zaskoczenia.

- I co on robi, ten... Hobit? - spytała Emilka. I tak to się zaczęło. Kolejne 3 wieczory upłynęły na opowiadaniu o losach Bilbo Bagginsa.

Szybko zrozumiałem, że opowiadanie z pamięci doprowadzi do wielu rozbieżności z tym co jest zapisane w książce, a tego bym nie chciał. Zupełnie przypadkiem udało mi się kupić w empiku tanie kieszonkowe wydanie Hobbita (z pięknymi ilustracjami!) i zaczęliśmy czytać od początku. Okazało się przy okazji, że moja pamięć jest dziurawa jak szwajcarski ser, ale trudno.

Hobbit, książka bądź co bądź niekrótka, nielekka i nie tak kolorowa jak bajki czytane wcześniej, doszczętnie pochłonął Emilkę. W kilkanaście wieczorów (plus kilka sesji na plaży w Turcji) skończyliśmy czytać całą historię i tylko jedno przemilczałem na sam koniec - śmierć Kiliego i Filiego. Byli to jej ulubieni bohaterowie i w połowie opowieści zaczęła kazać na siebie mówić "Kili". Nie mogłem jej tego zrobić. Dla czteroipółlatki śmierć Thorina była wystarczającym wstrząsem.

05
paź.
2011
palikowski

Green Naugahyde - Primus A.D. 2011

Nie mam ostatnio czasu na pierdoły to i blog podupada, ale o nowym albumie grupy Primus wspomnieć muszę. No bo to ich powrót, poparty koncertami w Europie (na berlińskim nawet byłem) no i pierwszy materiał od czasów niepamiętnych (coś około 11 lat ).

Od razu powiem - tragedii nie ma. Na razie zdążyłem posłuchać materiału kilkanaście razy, głównie w samochodzie. Tyle wystarczy, żeby mieć jakieś ogólne pojęcie, ale nie żeby zdecydować czy po setnym odpaleniu będę go w stanie znieść. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że tak.

Ogólnie

Płyta brzmi podobnie do Antipop'a, co czasami denerwuje - szczególnie bulgoczące brzmienie basu jest wg mnie przesadnie eksploatowane. Z drugiej strony momentami mam wrażenie, że miks nie wyszedł nadzwyczaj dobrze i materiał mógłby być bardziej dopieszczony, jak na Antipop'ie właśnie.

Na szczęście album całkiem nieźle broni się jako całość. Nie zarzucałbym mu wtórności czy pójścia na łatwiznę. Co prawda od razu wiadomo, że to Primus, ale aranżacje są momentami bogatsze, ciekawsze, sporo utworów zawiera rozbudowane wstępy, wtręty, zakończenia, jakoś to wszystko dojrzalsze (10 lat starsze w końcu) się wydaje. Trochę tylko momentami zbyt namiętnie męczą słuchacza jednym riffem czy refrenem, ale to dokucza głównie z początku.

Może tylko dla pełnego ukontentowania brakuje mi numerów i wstawek z całkiem innej bajki, wyskoków znanych do poprzednich albumów ("The Final Voyage of the Liquid Sky", "Eclectic Electric", "Southbound Pachyderm", "Hail Santa" itd.). Może następnym razem uda się coś takiego wtrącić (a może znowu nagrać coś z Tomem Waitsem, czy Tomem Morello).

Skład

Panowie Prajmusowie zaprosili do ekipy swojego pierwszego perkusistę (tak pierwszego że wypisał się z grupy jeszcze przed zarejestrowaniem debiutu) i wbrew obawom nie wyszło im to na złe. Jego partie są jak najbardziej godne i pasują do reszty.

zielona pacynka na rowerze - okładka nowej płyty Primusa
18
lp.
2011
palikowski

Drupal 7 w praktyce. Własna strona WWW w jeden dzień

Na stronach Helionu jest już okładka, cena i planowana data wydania książki "Drupal 7 w praktyce. Własna strona WWW w jeden dzień".

Myślę, że książka będzie ciekawym uzupełnieniem obecnych na rynku pozycji (szczególnie niedawno wydanej książki Todda Tomlinsona) . Nie skupia się bowiem na wyjaśnieniu podstaw i mechanizmów działania Drupala (o tym jest już w innych książkach i starałem się ten obszar maksymalnie streszczać). Zamiast tego jest w niej opisany proces budowy jednej konkretnej witryny, ze szczególnym uwzględnieniem etapu implementacji (choć analiza, projekt i utrzymanie też jest skrótowo omówione).

Serwis jaki w książce opisuję jest zalążkiem systemu dla "uniwersalnej" organizacji i zawiera typowe funkcje takie jak publikacja wiadomości na stronie głównej, forum dyskusyjne, ale także rzadziej spotykane jak lista inicjatyw (projektów), podpinanie do nich zadań i notatek.

Napisałem "zalążkiem" nie bez przyczyny. Na 200 stronach nie dałem rady opisać wszystkiego co bym chciał, jednak postarałem się pokazać kilka uniwersalnych mechanizmów, które można powielać i w ten sposób rozbudować system o kolejne kawałki/klocki/bloki.

Dodam jeszcze, że w trakcie prac nad książką powstała faktyczna witryna, która wkrótce będzie dostępna pod adresem http://gruparobocza.net. Tam postaram się "kontynuować" wątki zaczęte w książce.

Tak czy inaczej miłego czytania!

11
lp.
2011
palikowski

Głosy w jego głowie

Znajdzie się czasem taki świr co maluje komiksowe paski na poziomie. Warto takiego poklepać po ramieniu, zachęcić do dalszej pracy, upewnić, że parę osób z krzesła spadło po przeczytaniu choćby tego:

Oby starczyło mu zapału i pomysłów na następne 100 lat!

04
maj
2011
palikowski

Drupal 7 w praktyce - moja nowa książka

Za jakieś 2-3 miesiące powinna być dostępna moja druga książka wydana nakładem Helionu - Drupal 7 w praktyce. Własna strona WWW w jeden dzień.

Mam nadzieję, że jej objętość (około 200 stron) spowoduje, że cena będzie zachęcająca i znajdzie swoich nabywców, mimo, że nie jest to podręcznik dotyczący wszystkich możliwości Drupala. Starałem się raczej "wstrzelić" w rynek i powielać jak najmniej tematów z pozycji jakie są już obecne po polsku.

W książce znajdziecie poradnik jak od zera zbudować stronę z kilkoma funkcjami takimi jak forum, newsy, lista projektów, zadania i notatki. Ponadto sporo uwag "życiowych", coś o zarządzaniu obrazkami i plikami oraz instalacja edytora WYSIWYG.

Roboczy spis treści:

21
gru.
2010
palikowski

Dezerter - prawo do bycia idiotą

Nowy skład Dezertera mnie bardzo zaciekawił, spodziewałem się, że będzie nieźle - bo w końcu jeden z najlepszych polskich bassmanów rockowych zasilił jeden z moich ulubionych składów. Mieszanka wybuchowa? Chyba tak.

Pierwsze okrążenie zaliczyłem pod hasłem "stary dobry Dezerter z kozacko brzmiącym basem". Drugie i kolejne tylko potwierdzały tę opinię. Dostałem to co lubię - solidne, brudne i niedopieszczone brzmienie (jak na standardy A.D.2010), wokal, który jakoś lubię i teksty, które zawsze mi się podobały z uwagi na coś więcej niż narzekanie. Zawsze też uważałem, że chłopaki nie grają na 1 kopyto i w każdym kawałku jest jakiś smaczek, tym razem również się nie zawiodłem. Numery nie są może szczytem oryginalności, ale da się tego słuchać z przyjemnością, bez znużenia i poczucia, że cały album to 11 takich samych kawałków z podmienionym tekstem.

Wielkie brawa dla załogi D, że robią swoje, że nie grają pod starych czy młodych, że nie występują w reklamach proszków do prania. Że krytykują i pokazują bezsensy cywilizacji ale nie biadolą nad swoim marnym losem. Nie nawołują do negowania wszystkiego, raczej do myślenia i dokonywania świadomych wyborów - a tego w naszych czasach jak na lekarstwo.

Trzymam za nich kciuki! :)

21
gru.
2010
palikowski

Najpierw strzelaj potem zwiedzaj

Nieźle się ubawiliśmy przy tym filmie. W skrócie to historia 2 gangsterów, którzy po nieudanej robocie dekują się na 2 tygodnie z dala od Londynu, w Brugii. Mogła być z tego prosta komedia o facetach - starym statecznym i młodym narwanym, którzy lądują na przymusowych wakacjach, w jednym pokoju hotelowym. Jednak udało się wycisnąć nieco więcej - jest tu miłość, trauma, zemsta, zespucie, odkupienie. Jest trochę śmiechu, filozofii, dramatu.

Charakterystyczni bohaterowie, aktorzy, sceny i sytuacje. Kino przyjemnie niepoprawne. Dawno np. nie widziałem, żeby kobieta w restauracji dostała centralnie "w ryja". Nie żebym był za damskimi bokserami, ale warto wiedzieć, że w naszych do wyrzygania poprawnych czasach ktoś nie miał oporów film z takimi scenami nakręcić.

W sumie jest to historia tragiczna jednak momentami ciężko nie wybuchnąć śmiechem. To jeden z rzadkich ostatnio przypadków, kiedy wierzymy, że to co widzimy na ekranie mogło wydarzyć się naprawdę, bo życie nikomu nie szczędzi niespodzianek a nawet najgroźniejszy przestępca ma tak samo pod górkę jak każdy z nas.

Poza scenariuszem warto pochwalić świetne tło (Brugia gra tu ważną rolę) i aktorów (dzięki filmowi jakoś polubiłem Farella, jest też świetny drugoplanowy Fiennes). Polecam.

24
li.
2010
palikowski

Pierwsze wrażenia z gry na Kinect

Uzupełniając poprzedni wpis dziś co nieco o grach i pierwszych odczuciach z zabawy na Kinect.

Kinect Adventures

Gra była w zestawie z konsolą i Kinectem, jednocześnie pierwsza jaką grałem na Xbox360 :). Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne - grafika powala kolorami (przypomnę tylko, że na PC nie grałem od dobrych 5-6 lat), tekstury w sumie się nie liczą bo nie ma czasu na podziwianie. Sterowanie niemal od samego początku intuicyjne. Gry dość szybko się nudzą, w trybie przygody trzeba je przechodzić kilkukrotnie, żeby posunąć się dalej co nie jest zbyt ciekawe. Najfajniej chyba wychodzi zabawa z pontonem i jazda na wagoniku.

Po kilku sesjach odłożyłem na półkę, żeby zagrać w Kinect Sports, ale zamierzam wrócić i sprawdzić, czy na dalszych poziomach są jakieś niespodzianki. Poza tym daje nieźle poszaleć przed sensorem, choć momentami lag jest zbyt wyczuwalny.

Kinect Sports

Od razu polubiłem i teraz jest to podstawowa zabawa jeśli tylko są chętni w domu. Czasem sam odpalę jakąś konkurencję i pogram sobie ale najfajniej jest powariować z przeciwnikiem. Spora ilość minigier, kilka poziomów trudności, kilka dyscyplin - warta swoich pieniędzy!

Szkoda tylko, że nie znalazłem opcji treningu poszczególnych dyscyplin z lekkiej atletyki, np. bieg przez płotki jest możliwy dopiero po zagraniu w poprzedzające biegi, skoki i rzuty (w sumie 4 czy 5 konkurencji). Moja córa uwielbia biegi przez płotki ale jak ma najpierw pół godziny zaliczać poprzednie dyscypliny to rezygnuje :).

Mogła by oferować lepszą grafikę i momentami szybszą reakcję na ruchy (a może tylko sobie wmawiam i usprawiedliwiam mój brak refleksu w np. siatkówce plażowej).

Kinectimals

23
li.
2010
palikowski

Kinect

Stało się. Moja żona miała już serdecznie dość mojego ględzenia "Kup mi plejstejszyn" i po 2 latach walki poddała się. Na jej kapitulację złożyło się kilka czynników:

- kilkudniowy ból głowy (wiem, jestem perfidny że to wykorzystałem),
- wpływ na konto pierwszej porcji kasy za książkę,
- zapowiedź dodatkowej (nieplanowanej) nagrody w korporacji,
- niezobowiązujące pokazanie paru filmików z działania Microsoft Kinect (i niech ktoś powie że nie warto wywalać milionów na marketing!).

"Kup sobie w końcu te plejstejszyn i daj mi święty spokój!" usłyszałem, i momentalnie na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.

Uśmieszek oczywiście szybko znikł kiedy zacząłem wybierać między PS3 a Xboxem, a konkretniej między Move a Kinectem.

23
li.
2010
palikowski

Social Network

Spodziewałem się po twórcy "Siedem", że z filmu o najmłodszym miliarderze zrobi co najmniej wbijającą w fotel historię. No ale tak jak na Zodiaku i na filmie o młodniejącym Benjaminie tak i na Social Network się zawiodłem.

Nie żeby film był całkiem do bani. Cała historia zaciekawiła mnie jako pasjonata sieci i stron www - w końcu kto nie chciałby powtórzyć sukcesu Marka Zuckerberga, ręka do góry? Film o jego błyskawicznej drodze od dupka do miliardera musi być choć trochę ciekawy.

Niestety, jak dla mnie nie dość ciekawy. Podniecanie się 20 tysiącami wejść na stronę czy "hackowaniem" uczelnianego serwera Apache jest dla informatyka sztuczne i śmieszne, a dla zwykłego widza niemal zupełnie niezrozumiałe. Z tym hackowaniem jest trochę jak w typowych amerykańskich produkcjach. Tekst "na tym serwerze było ciężko, nie mieli indeksu więc musiałem włamać się przez emacsa i zmienić skrypt perla" jest chyba najgłupszym jaki dotąd słyszałem w tego typu scenach, szczególnie, że chodziło o kradzież zdjęć a nie kasy czy bomby wodorowej.

Szczerze mówiąc film w ogóle mnie nie porwał. Wolałbym jakiś soczysty dokument o tym jak rozwijała się firma, jak rosły wpływy z reklam, jakie konkretnie rewolucyjne pomysły wdrożono (np. wytłumaczenie ludziom dlaczego otwarcie się na aplikacje firm trzecich dało takiego kopa tej niepozornej sieci). Zamiast tego mamy trochę z życia studentów, afery rozporkowe, kłótnie w sądzie i tego typu wątki, które w każdym innym filmie mogły by wystąpić.

Krótko mówiąc mamy raczej obyczajowy film o biznesie, niewiele tu jednak samego Facebooka. Przysnąłem kilkukrotnie.

Subskrybuj zawartość