05
paź.
2011
palikowski

Green Naugahyde - Primus A.D. 2011

Nie mam ostatnio czasu na pierdoły to i blog podupada, ale o nowym albumie grupy Primus wspomnieć muszę. No bo to ich powrót, poparty koncertami w Europie (na berlińskim nawet byłem) no i pierwszy materiał od czasów niepamiętnych (coś około 11 lat ).

Od razu powiem - tragedii nie ma. Na razie zdążyłem posłuchać materiału kilkanaście razy, głównie w samochodzie. Tyle wystarczy, żeby mieć jakieś ogólne pojęcie, ale nie żeby zdecydować czy po setnym odpaleniu będę go w stanie znieść. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że tak.

Ogólnie

Płyta brzmi podobnie do Antipop'a, co czasami denerwuje - szczególnie bulgoczące brzmienie basu jest wg mnie przesadnie eksploatowane. Z drugiej strony momentami mam wrażenie, że miks nie wyszedł nadzwyczaj dobrze i materiał mógłby być bardziej dopieszczony, jak na Antipop'ie właśnie.

Na szczęście album całkiem nieźle broni się jako całość. Nie zarzucałbym mu wtórności czy pójścia na łatwiznę. Co prawda od razu wiadomo, że to Primus, ale aranżacje są momentami bogatsze, ciekawsze, sporo utworów zawiera rozbudowane wstępy, wtręty, zakończenia, jakoś to wszystko dojrzalsze (10 lat starsze w końcu) się wydaje. Trochę tylko momentami zbyt namiętnie męczą słuchacza jednym riffem czy refrenem, ale to dokucza głównie z początku.

Może tylko dla pełnego ukontentowania brakuje mi numerów i wstawek z całkiem innej bajki, wyskoków znanych do poprzednich albumów ("The Final Voyage of the Liquid Sky", "Eclectic Electric", "Southbound Pachyderm", "Hail Santa" itd.). Może następnym razem uda się coś takiego wtrącić (a może znowu nagrać coś z Tomem Waitsem, czy Tomem Morello).

Skład

Panowie Prajmusowie zaprosili do ekipy swojego pierwszego perkusistę (tak pierwszego że wypisał się z grupy jeszcze przed zarejestrowaniem debiutu) i wbrew obawom nie wyszło im to na złe. Jego partie są jak najbardziej godne i pasują do reszty.

Pan Lester nic nie stracił z małpiej zręczności w klangowaniu, kontrabasowaniu czy korzystaniu z tajnej broni o kodowej nazwie Whamola.

Ler dalej nie potrafi (normalnie) grać na gitarze i wykorzystuje tę umiejętność wyjątkowo skutecznie, dodając swoje 3 grosze - więcej mu Les nie pozwala. Chociaż czasem nawet zagra zgrabną solóweczkę, jak w "Tragedy's a' Comin'".

Numery

Na płycie najbardziej podobają mi się "Eternal Consumption Engine" za świetny wstęp , "Tragedy's a' Comin'" za całokształt, "Jilly's on Smack" za nastrój, "Lee Van Cleef" za to że ma ten genialny bezpretensjonalny groove, którego nigdy dość.

Otwierające album "Hennepin Crawler" i "Last Salmon Man" są troszku słabsze, jakby zagrane na siłę, no ale zaczynanie tak wyczekiwanej płyty to niełatwe zadanie :).

Reszta numerów trzyma poziom i w każdym znajdziemy coś fajnego.

Werdykt

Kupować!

zielona pacynka na rowerze - okładka nowej płyty Primusa