opowiadania

18
kw.
2006
palikowski

Wolny Etat

(napisane około 1996r, wydrukowane w biuletynie którejś szedariady)

Widok z trzydziestego piętra jest całkiem zajmujący. W dole przesuwają się ludzie jak mrówki i samochody jak małe pudełeczka. W górze latają koptery i taksówki. Wokół podobne budynki, jedne trochę wyższe, inne kilka pięter niższe. Słowem - centrum miasta.Wiatr jest za to nieprzyjemny. Targa moje włosy i rozwiewa marynarkę. Czuję, że nie wyglądam najlepiej. Ale w końcu kogo to obchodzi? Właśnie. Nikogo. Ani jednej osoby. Dlatego stoję na dachu własnego wieżowca.

Pode mną działają prężnie różnorakie komórki biur mojej firmy. Tak naprawdę nie jest moja, tylko nią zarządzam, ale kiedy myślę, że do mnie należy mam większą motywację do pracy. Cóż, to już i tak przeszłość. Spędziłem w tym drapaczu chmur piętnaście lat. Kiedy zaczynałem, na recepcji, miałem dwadzieścia dwa lata. To były czasy!

Jeszcze raz sprawdzam, czy w kieszeni jest list pożegnalny i skaczę w dół. Zaczyna się spadanie.

Zupełnie się nie spodziewałem, że brednie o przypominaniu sobie całego życia się sprawdzą. Tak w ogóle to czas niemal stoi w miejscu. Spadam wolniutko, jeszcze nie dotarłem do pierwszych okien. Przed oczami stoi mi obraz Ann, wtedy, kiedy widziałem ją ostatni raz. Jest zła i zdenerwowana. Trzaska drzwiami i znika.

Dolatuję do okien mojego biura. Zajmuje ono całe trzydzieste piętro. Macham ręką sekretarce. Niestety jest obrócona bokiem i pisze coś na komputerze. Obraca się w końcu, ale właśnie wtedy znikam jej z widoku. Teraz lecę obok piętra ochrony i pomocników. Gary siedzi przed monitorami i bawi się swoim Browningiem. Kolejne cztery piętra mieszczą biura najważniejszych osób w firmie. Kierownicy, dyrektorzy, eksperci, wszyscy znaczący w tym budynku ludzie. Jeszcze trzy lata temu siedziałem tu jako kierownik działu finansów. Teraz moje biuro okupuje Frankie, ohydny typ z bródką.

12
kw.
2006
palikowski

Turyści

Dzięki Ci Boże, odeszły! Banda wścibskich bytów wypełniająca mój mózg postanowiła opuścić go o 5.44 nad ranem. Jakież to wspaniałe uczucie, nie macie pojęcia!

Piłem właśnie herbatę z cytryną i gapiłem się w kąt pokoju. Umysł pracował ociężale i jakoś koślawo. Zupełnie niespodziewanie poczułem jakby oleista ciecz wypełniająca wnętrze czaszki zaczęła powoli spływać w dół. Ale to nie żadna maź, tylko Oni. Nie pierwszy już raz wykorzystali mnie jako chwilowy przystanek na swej drodze, noclegownię i jadłodajnię w jednym.

12
kw.
2006
palikowski

Kochanie

Mała dziewczynka usłyszała królika kręcacego się w klatce za szybą. Krzyknęła do mamy:

- Kup mi królisiaaa! obiecałaś że mi kupisz pod choinkę!

Weszły do pachnącego trocinami i zanętą sklepiku i kupiły zwierzątko. Dziewczynka poczuła że ma ono zimne uszy i szybko bijące serduszko. Królik ugryzł ją w dłoń.

- Jakiś ty przestraszony - zmartwiła się. - Wezmę cię do domu i dam jeść i pić i będziesz mógł biegać po całym mieszkaniu!

12
kw.
2006
palikowski

Nic WIęcej

(napisane około '96, poprawiane w '99)

Mikroelelektrody pobudziły moją korę mózgową dokładnie o piątej trzydzieści. Z głośników nad łóżkiem popłynął szum o specjalnej częstotliwości pomagającej w rozbudzaniu. Ze ściany wyskoczyła zimna, srebrna taca. Na niej to co zwykle: zestaw witamin w napoju, zastrzyk z jakiegoś świństwa, sztuczne tosty ze sztucznym dżemem (oczyszczony z wszelkich szkodliwych substancji) i kubek sejfti, czyli bezpiecznej herbaty. Gdy zacząłem jeść głośniki ożyły i głos numer 18 (pamiętam je wszystkie) zaczął przedstawiać plan dnia:

22
lt.
2006
palikowski

Moja Wersja

Coś drgnęło. W głowie poczułem lekkie ukłucie i przypomniałem sobie. Kształty, dźwięki, zapachy które mnie otaczały - pojawiły się tak nagle jak kiedyś wyparowały. Rozejrzałem się ciekawie, czując dziwną pustkę, lukę w pamięci. Siedziałem na pryczy pokrytej szarym płótnem, w malutkiej klitce ze stolikiem z pospawanych kawałków metalu, przyśrubowanym do podłogi. Na suficie okratowana prętami świetlówka, w rogu za pryczą brudny sedes na ścianach grzyb. Cela.

Ostatnie wspomnienie w mojej pamięci to kościół. Ołtarz z rzeźbą Jezusa na krzyżu, umęczonego, broczącego z ran i patrzącego na modlących się oczyma pełnymi bólu i pustki. Drewniana rzeźba pokryta łuszcząca się farbą. Bezsensowna ofiara za ludzi którzy doprowadzili tego, że ziemia przypomina bardziej piekło niż niebo. Tak wówczas myślałem, nad tym się zastanawiałem. Potem... co było potem...

Solidne, toporne, stalowe drzwi. Nijak nie mogłem zrozumieć dlaczego siedziałem w klitce za nimi. Może to pomyłka, jakiś głupi kawał? Załomotałem w nie kilka razy ale nie było odpowiedzi.
***

Wielkomiejski huk nie pozwalał skupić się na niczym. Jedzenie smakowało jak papier i styropian, kawa przypominała wodę zmieszaną z kurzem, niemiłosiernie gryzła w gardło. Bob zamrugał oczyma, które również bolały i łzawiły. Poranek w jego cudownej dzielnicy to było właśnie to co lubił najbardziej. Co dzień ta sama droga do roboty, ten sam parszywy bar, wiadomości w telewizji, ryk silników ciężarówek i samochodów na ulicy, pył wdzierający się do płuc. I to pieprzone słońce palące z nieba od samego rana. Zanim docierał do fabryki już był spocony i brudny jak świnia. Nienawidził tego całego rytuału. Codziennie to samo, rano praca, wieczorem knajpa, w nocy wyro. Gdzieś pomiędzy jedzenie, za głośne rozmowy z przygłupami z brygady, za dużo wódki i papierosów, za brudna pościel, zbyt głębokie bagno, z którego już się nie wymkniesz 'robaczku'...

Subskrybuj zawartość