Moja Wersja
Coś drgnęło. W głowie poczułem lekkie ukłucie i przypomniałem sobie. Kształty, dźwięki, zapachy które mnie otaczały - pojawiły się tak nagle jak kiedyś wyparowały. Rozejrzałem się ciekawie, czując dziwną pustkę, lukę w pamięci. Siedziałem na pryczy pokrytej szarym płótnem, w malutkiej klitce ze stolikiem z pospawanych kawałków metalu, przyśrubowanym do podłogi. Na suficie okratowana prętami świetlówka, w rogu za pryczą brudny sedes na ścianach grzyb. Cela.
Ostatnie wspomnienie w mojej pamięci to kościół. Ołtarz z rzeźbą Jezusa na krzyżu, umęczonego, broczącego z ran i patrzącego na modlących się oczyma pełnymi bólu i pustki. Drewniana rzeźba pokryta łuszcząca się farbą. Bezsensowna ofiara za ludzi którzy doprowadzili tego, że ziemia przypomina bardziej piekło niż niebo. Tak wówczas myślałem, nad tym się zastanawiałem. Potem... co było potem...
Solidne, toporne, stalowe drzwi. Nijak nie mogłem zrozumieć dlaczego siedziałem w klitce za nimi. Może to pomyłka, jakiś głupi kawał? Załomotałem w nie kilka razy ale nie było odpowiedzi.
***
Wielkomiejski huk nie pozwalał skupić się na niczym. Jedzenie smakowało jak papier i styropian, kawa przypominała wodę zmieszaną z kurzem, niemiłosiernie gryzła w gardło. Bob zamrugał oczyma, które również bolały i łzawiły. Poranek w jego cudownej dzielnicy to było właśnie to co lubił najbardziej. Co dzień ta sama droga do roboty, ten sam parszywy bar, wiadomości w telewizji, ryk silników ciężarówek i samochodów na ulicy, pył wdzierający się do płuc. I to pieprzone słońce palące z nieba od samego rana. Zanim docierał do fabryki już był spocony i brudny jak świnia. Nienawidził tego całego rytuału. Codziennie to samo, rano praca, wieczorem knajpa, w nocy wyro. Gdzieś pomiędzy jedzenie, za głośne rozmowy z przygłupami z brygady, za dużo wódki i papierosów, za brudna pościel, zbyt głębokie bagno, z którego już się nie wymkniesz 'robaczku'...
Wyszedł z baru żując jeszcze resztki frytek i kotleta. Wsiadł do rozklekotanego chevroleta i ruszył z jękiem silnika protestującego przeciw kolejnym kilometrom. Po drodze zabrał tego polaczka Iana, który już rok naprawiał swój wóz i nie mógł nazbierać wystarczająco dużo kasy na remont. Gdyby miesiąc nie chodził do knajpy kupiłby nowy, ale przypominanie tego Ianowi było niebezpieczne, szczególnie po paru głębszych. Polaczek rozsiadł się jak jakiś ważniak i zaczął poranną paplaninę. Twarz mu się nie zamykała. "Kiedyś zamknę ci tę buźkę na zawsze" - pomarzył sobie Bob i skręcił w kierunku pojawiającej się już na horyzoncie fabryki. Dymiła jak zwykle. "Dymiła przed nami, dymi teraz i będzie dymić długo po nas..." - pomyślał i zaraz uznał to za banał jakich mnóstwo wygadywał w knajpie.
***
Pulsujący rytm i światła. Setki ciał, sylwetek, spoconych ud, twarzy powykrzywianych w grymasach ekstazy i rozkoszy, rozedrganych dłoni, rozchylonych ust. Skłębiona masa kości, mięśni, tłuszczu i wody. Nie wszyscy są źli na wskroś, nie każdy zasłużył. Jednak sprawy zaszły za daleko, nie ma czasu na przebieranie, selekcję, litość.
Unoszę się nad tłumem opanowując krzyk obrzydzenia. Są tacy plugawi, tacy zepsuci. Dealerzy, dziwki, alfonsi, mordercy, biznesmeni, gwałciciele. Wszyscy tu są, każdy inny a jednak to tylko ludzie - spocone ciała, śmierdzące, wydalające kał i mocz, kopulujące w ubikacjach, pijące i wciągające różnymi otworami co popadnie. Byle tylko oddalić się od losu jaki sami sobie zgotowali. Ja im pomogę... wyzwolę... oderwę.
Mocą daną od Najwyższego nagnę tę rzeczywistość do Jego planu! Jeden ruch ręki i ciała wyginają się w paroksyzmie bólu. Obnażone piersi, brzuchy, nogi i ręce pokrywają się siatką pęknięć, ran. Perełki krwi w zwolnionym tempie rozpryskują się na wszystkie strony. Fioletowe w świetle stroboskopów, przypominają wrzący ołów lub rtęć, wszystkich dookoła skrapia deszcz krwi. Oto wasz chrzest! Oto wasza kropielnica! Tarzając się we własnych jelitach poznacie prawdziwą złość jaką wywołaliście w sercu Najwyższego. Wasze oczy zamienią się w ropiejące rany, wasze serca zaczną tłoczyć jad miast krwi, szpony jakie wam wyrosną rozerwą mięso leżących obok, pozagryzacie się nawzajem szczękami z których spłynie gęsta jak syrop trucizna. Wasze jęki i krzyki utoną w huku muzyki, reklam, pijackich śpiewów.
Nie jestem wcale usprawiedliwiony. Jako narzędzie w Jego rękach wcale nie zamierzam uniknąć kary jaka należy się całej ludzkości. Najpierw jednak dopilnuję aby nie ominęła nikogo.
***
Drzwi otwarły się szybciej niż przypuszczałem. Strażnik z nadwagą odprowadził mnie do pokoiku ze stołem i dwoma krzesłami. Na jednej ze ścian zamontowano wielkie lustro, w którym odbijałem się razem z resztą klitki. Z sufitu zwisała na grubym kablu żarówka osłonięta brudnym mlecznym kloszem. Grubas kazał usiąść a potem wytoczył opasłe cielsko z pomieszczenia, huśtając się zabawnie na boki. Po dłuższej chwili przez te same drzwi wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w garniturze w kratę. Przedstawił się nazwiskiem Grossman. Położył teczkę z brązowej skóry na stole i usiadł po drugiej stronie.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął przyjaznym głosem - czy pan wie gdzie się znajdujemy?
Spojrzał na mnie przy tym wielkimi stalowoniebieskimi oczyma i to wystarczyło aby wyczuć, że wcale nie ma przyjaznego nastawienia. Źrenice miał wąskie, wpatrywał się we mnie z ukrywanym obrzydzeniem, strachem, i nienawiścią.
- To więzienie, chyba... tak sądzę - odezwałem się po raz pierwszy od wielu dni a może i miesięcy. Mój głos brzmiał dziwnie i nieznajomo.
- Tak, w rzeczy samej, zgadł pan. W takim razie - jego ton stał się chłodny i dobitniejszy - może pamięta pan jak tu do nas trafił?
- Nie. - Grossman uśmiechnął się lekko na to oświadczenie.
- Oczywiście. Jak może pan pamiętać. Od pół roku pański umysł przestał przecież cokolwiek rejestrować. Nie rusza się pan, nie odzywa, nie słyszy co się do niego mówi. Sprytne.
- Sprytne?
- W rzeczy samej. Sprytny wybieg - kolejny drwiący uśmieszek. - Ale ja w to wszystko nie wierzę. Wiedziałem, że w końcu pan pęknie. Nie ma człowieka zdolnego udawać tyle czasu. Każdy w końcu przestaje nad sobą panować, rezygnuje.
- O czym pan mówi? Z czego rezygnuje? Co ja zrobiłem i dlaczego tu jestem?
Grossman wstał i obszedł stolik. Głos zadrżał mu kiedy schylił się nade mną i powiedział:
- Nie nabiorę się na twoje wybiegi. Zapłacisz za to co zrobiłeś, więc po co mamy to przedłużać Hostins? I nie myśl, że cię do czegokolwiek zmuszę. Sam się przyznasz, a tymczasem zostawię cię na parę minut z tym - wyciągnął z teczki grubą kopertę A4 i rzucił na stół. - Obejrzyj sobie, powinno ci się co nieco przypomnieć.
Wyszedł z pokoju i zostałem sam. Oczywiście byłem obserwowany, gdzieś kryła się kamera albo patrzono na mnie przez lustro weneckie w ścianie. Pewnie filmowali też mnie kamerą czułą na podczerwień, aby zarejestrować zmiany w temperaturze ciała. Specjalne programy komputerowe analizowały moje tętno, tembr głosu, podświadome ruchy mięśni twarzy. Wszystko aby dowieść że kłamię.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało rozdarte wpół ciało kobiety. Leżała w krwi i wnętrznościach. Poczułem kolejne ukłucie w głowie. Kolejna zapadka przesunęła się na swoje miejsce. W kopercie było jeszcze co najmniej sto fotografii.
***
Z baru wysypali się mężczyźni, wszyscy zataczali się i bełkotali bez ładu i składu. "Bob, ty stary pijaku!", "Richie, jedź już do domu bo żona ci nie da!!", "Znowu zalałeś się w trupa Jim!", "Chodź no polaczku w mordę, podwiozę cię do tej twojej lepianki, mieszkacie tam w Polsce w lepiankach co nie?".
Bob ledwo trafił do stacyjki. Kiedy odpalił, samochód ruszył boksując kołami - "kurwa!" - zaklął wciskając sprzęgło i hamulec po czym wbił luz. Po kilku próbach udało mu się trafić na wsteczny bieg, wymanewrować pojazdem z parkingu i ruszyć do domu. Po drodze wyrzucił polaczka pod jego domem. Żona da mu popalić - pomyślał z rozbawieniem.
Do mieszkania dotarł w stanie zamroczenia. Dopiero włożenie głowy pod zimny prysznic i zwrócenie resztek hamburgera i frytek przywróciło go do jako takiego stanu. Wyjął z lodówki piwo, usiadł przed telewizorem i wrzucił wiadomości.
- Dyplomaci brytyjscy i amerykańscy spotkali się z przedstawicielami tymczasowego rządu wyzwolonej... - mówiło do niego pudło gdy popijał zimne piwo. - Wysłannicy ONZ rozmawiali dziś z separatystami i zwolennikami... - mówiło dalej a on patrzył w nie jak w obraz choć nic do niego nie docierało - Trzynaście samochodów, w tym dwie ciężarówki brały w udział w wypadku na Moście Waszyngtona, największej tragedii od ponad... - zdjęcia wraków i zwłok wymieszane z płaczącymi członkami rodzin i bladych z szoku uratowanych uczestników karambolu.
- Cały ten pieprzony świat... - zaczął Bob i urwał mu się pomysł na dalszą część zdania. Wszystko ostatnio go przytłaczało, nie mógł się skupić na niczym oprócz podstawowych funkcji życiowych. Kiedyś... kiedyś próbował - uczyć się, pracować nad sobą, nawet tworzyć. Teraz wszystko sprowadzało się do zaspokojenia głodu i ciepłego posłania na noc. Nieważne czy kosztem pracy w fabryce, drobnych oszustw, czy zalewania nienawiści do siebie i świata alkoholem.
- ...klub muzyczny "Metro" stał się teatrem straszliwej masakry, nasz reporter jest na miejscu i przekaże nam bezpośrednią relację - obraz zmienił się i pokazano wypełnioną karetkami i wozami policyjnymi ulicę. Wszędzie biegali ludzie, noszono zwłoki, płakali bliscy. Kamera dogoniła jedną z matek a reporterka krzyczała do niej:
- Proszę nam opowiedzieć co tu się stało, co zaszło, czy coś pani widziała, proszę nam opowiedzieć! - kobieta nie wiedziała chyba co się dzieje bo zaczęła krzyczeć i uciekać. Reporterka najwyraźniej zadowolona z materiału który wszyscy będą oglądać z zapartym tchem powiedziała do kamery - Tak właśnie wygląda teraz czternasta aleja naszego miasta. Tłum rozhisteryzowanych rodzin ofiar kłębi się pod dyskoteką w której niezidentyfikowany do teraz człowiek zamordował ponad sto osób, po czym kontynuował rzeź na ulicy i w pobliskim markecie. Nadal nie wiadomo gdzie przebywa, policja i służby federalne prowadzą zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Dla kanału piątego mówiła Connie...
Bob wyłączył telewizor. Chwilę patrzył w ciemny ekran ciężko oddychając. Co do kurwy jędzy. Co to ma znaczyć? Jak burza wpadł do pokoiku gdzie trzymał stare szpargały. Poupychane w kartonach książki, zeszyty, kasety, płyty. Po kilkunastu minutach poszukiwań znalazł. Zeszyt zapisany równym pismem, jeszcze z czasu studiów. Kiedy zaczynał swoje pierwsze opowiadania i powieści, których uczciwie trzeba przyznać, nikt nie chciał kupić ani nawet wydać zupełnie za darmo.
Zaczął lekturę. Każde słowo otwierało w jego pamięci kolejne korytarze wspomnień. Z każdym wyrazem coraz bardziej bał się dalszego ciągu. Akcja opowiadania toczyła się dość leniwie, wątki przeplatały się pozornie bez ładu i składu, ale Bob wiedział, do czego wszystkie prowadzą. Koszmar jaki opisał na pożółkłych kartkach brulionu spełnił się w rzeczywistości. Tak przynajmniej twierdziły wiadomości kanału piątego.
***
Utopiłem plugastwo we krwi. Poczuli Jego gniew aż wreszcie usiadłem aby odpocząć. Tuż obok leżały zwłoki kobiety ubranej w wyzywający skórzany kostium. Byłem zmęczony a przecież noc dopiero się rozpoczęła. Nie należało zwlekać z wymierzeniem kary za grzechy. Wkrótce zastępy innowierców przybędą aby mnie powstrzymać.
Myśl ta dodała mi sił. Wypłynąłem z bram klubu niesiony natchnieniem, gniewem, dobrem. Spadłem na grzeszników z niebios, jak anioł. Byłem nim! Aniołem kary, śmierci, zemsty, zagłady. Kolejne ofiary zostawiały na moich źrenicach tylko powidoki, jakby wypalone światłem na błonie filmowej. Błysk! Wygięte w bólu ciała! Błysk! Wykrzywione w cierpieniu twarze! Straciłem nad sobą panowanie. Pozostał tylko Duch Święty, który mnie prowadził. Osiągnąłem pełne zjednoczenie z Najwyższym. To on kierował... On?
***
Posępny budynek odcinał się czernią na tle nocnego nieba. Księżyc nadawał obłokom bladosrebrnego blasku. Kościół nie był zamknięty. W środku paliło się słabe światło. Bob wszedł do chłodnego wnętrza i ruszył do ołtarza na którym płonęło kilka świec. Ukląkł w pierwszej ławie i zaczął się modlić. Wpierw nieporadnie, swoimi słowami (w końcu nie był tu co najmniej 5 lat), potem tekst sam pojawił się w jego głowie. Powoli podniósł wzrok i nie przestając się modlić spojrzał na figurę wiszącą nad ołtarzem. Jezus patrzył smutnym i wszystkowidzącym wzrokiem na swoich poddanych. Bob pomyślał "kiedyś już tu byłem, w tym miejscu i czasie, w nocy, w takim samym, dokładnie takim...".
Farba odłaziła cienkimi płatkami z drewnianej figury ukżyżowanego. Odsłaniały surowe drewno i coś jeszcze. Pomiędzy słojami pulsowały żyły i tętnice, tocząc krew, gorącą i ciemną. Zatrutą. Zatruliśmy ją - pomyślał. Zatruliśmy krew Boga. Przyjdzie nam za to zapłacić.
Coś w głowie ukłuło go i cała rzeczywistość wyparowała. Wśród mroku i smrodu zgnilizny dobiegł go lepki, zduszony szept:
- Nie lękaj się Wybrańcze. Odrzuć strach albowiem oblubieńcem moim zostałeś i dusza twoja oczyszczona będzie z grzechu jak tylko zakończysz wymierzać moją Karę.
***
- Jak pamięć panie Hostins? - zapytał drwiąco psycholog. - Poprawa?
- Proszę dać mi spokój - odrzekłem zmęczony wielogodzinnym seansem. Zdążyłem obejrzeć już stos fotografii z miejsc zbrodni, przeczytać plik raportów policyjnych, odsłuchać zeznań świadków moich jakoby dokonań. Nie pomogło to w niczym. Grossman wydawał się niczym nie zrażony. Najwyraźniej nie miał zamiaru jeszcze kończyć.
- Panie Hostins, mam dla pana jeszcze jeden, ostatni już rekwizyt. - wyciągnął ze swojej bezdennej teczki kolejną kopertę, na pierwszy rzut oka zawierającą jakąś książkę. - Proszę rzucić okiem na to - podał mi pakunek. - A potem puszczę pana na obiecany spoczynek.
Sięgnąłem do środka i wyjąłem zeszyt. Poplamiony kawą, stary, pogięty brulion. Spojrzałem pytająco na Grossmana. Ten pokiwał głową na znak, że mam zajrzeć do środka. Otworzyłem pierwszą stronę i przeczytałem tytuł tekstu napisanego równym, znajomym pismem. Poczułem kolejne ukłucie z tyłu głowy.
Tytułowa, wykaligrafowana starannie linia głosiła "Moja Wersja - Bob Hostins".
Koniec
Krzysztof Palikowski

Ostatnie odpowiedzi