Image resize threshold of 10 remote images has been reached. Please use fewer remote images.

rekomendacje, muzyka

30
wrz.
2010
palikowski

Turbo Lux Dziwki

Ponieważ na korpostołówce zawiesili wielki telewizor mam ostatnio częstą okazję do oglądania kanału (kanał to bardzo dobre słowo) VIVA Polska. Poziom tamtejszych produkcji zawsze mnie zadziwia - kiedy myślę że nie da się zejść niżej oni tego dokonują, z tygodnia na tydzień dostarczając mi nowych doznań, po których mogę zacytować jeden pasujący jak ulał do programów i teledysków z VIVA obrazek:

Przyznam, że jako ojciec trzyipółletniej dziewczynki mam pewne obawy co do tego, jak wpłynie na nią obecna w mediach młodzieżowych kultura, której nadałem roboczą nazwę "Kurwy górą!". Jest to estetyka wypindrzonych dziwek wyginających się w niedwuznacznych pozycjach i szokujących kolejnymi durnymi fryzurami.

Ciekaw jestem ile jeszcze takich gwiazdek zostanie wyprodukowanych w tajnych fabrykach koncernów medialnych. Albo, co chyba ważniejsze, ile % nastolatek będzie szło w ich ślady.

Z drugiej strony sam się wychowałem na MTV i za moich czasów dominowały jakieś rockowe kosmiczne pudle, grungeowe brudasy i podobne wynalazki. Jeszcze wcześniej była moda na disco, glam i tak dalej, więc od dawna muzyka i teledyski służą do psucia młodzieży - a jakoś zepsuty się nie czuję :).

Jednak mam wrażenie, że poprzednie mody były wprawkami i wersjami beta tego co dzieje się dziś albo będzie za lat 10. Telewizja muzyczna i Internet 20 lat temu nie były wcale tak łatwo dostępne dla dzieciaków - przynajmniej w PL. Dziś trwa już atak na wszystkich frontach i pytanie czy nasze dzieciaki będą w stanie się w tym połapać pozostaje dla mnie otwarte.

05
wrz.
2010
palikowski

Habana Blues

Myślę, że każdy miłośnik Kuby, Hawany, muzyki i/lub nieskomplikowanych ale chwytających za serducho filmów powinien obejrzeć ten właśnie obraz. Szczególnie że, tak jak wszystkie w serii "kino latino" na iPlex, jest on do oglądnięcia za darmoszkę.

28
kw.
2010
palikowski

Lao Che/Spięty - biję się w piersi :)

Lat temu parę żona próbowała mnie zachęcić do mało mi znanej kapeli Lao Che. Po przesłuchaniu kilku minut materiału z oryginalnej kasety (!) "Gusła" stwierdziłem że to nie moja bajka.

Dziś również nie trawię tej płyty (choć w Trójce kilka kawałków z tej płyty brzmi o niebo lepiej), ale przez nią niepotrzebnie zraziłem się do całej kapeli. Teraz powoli odkrywam, że popełniłem wielki błąd.

Powiem wprost - obecnie nie znam (co nie znaczy że takiej nie ma) lepszej polskiej "zaangażowanej" i oryginalnej ekipy na scenie. Są co prawda naprawdę niezłe Strachy na Lachy, jest wracający do formy Kult, jest Pogodno z ich równie karkołomnymi tekstami ale Lao Che według mnie oferuje obecnie najfajniejszy mix wszystkich elementów:
- świetny wokal Spiętego,
- bardzo klimatyczne, różnorodne aranżacje,
- szeroki asortyment używanych instrumentów,
- teksty odrealnione, dowcipne, czasem poetyckie, czasem mocne ale nie przekraczające pewnego poziomu wulgarności, i ogólnie "trzymające poziom" przynajmniej tak dobry jak w Pogodno,
- teksty przemycają sporo życiowej prawdy bez moralizowania,
- póki co każda płyta jest w innym klimacie, a w ramach danej płyty poszczególne są też bardzo różnorodne,

Wszystkie powyższe plusiki sprawiają, że z wymienionych kapel Lao Che słucha mi się najlepiej.

Z konkretnych płyt szczególnie lubię:
- wspomniany koncert w Trójce (Lao Che - RADIO), z przekrojowym materiałem z płyt Gusła, Gospel i Powstanie Warszawskie. Od tej płyty zacząłem na nowo odkrywać Lao Che.
- płytę Gospel (rewelacyjne prawie wszystkie numery, szczególnie Zbawiciel Diesel, Czarne Kowboje),
- solową płytę Spiętego Antyszanty (mógłby ją spokojnie wydać z Lao Che),

Mniej trafia do mnie Powstanie Warszawskie, choć momentami ciary po plecach chodzą i bardzo dobrze, że taka płyta powstała. Nadal nie trawię Guseł. Ekipa wydała chyba jeszcze inne płyty, ale tu jestem (jeszcze) ignorantem i nie potrafię nic o nich powiedzieć.

PS. W nagrodę, że nawróciłem się na właściwą drogę żona kupiła mi DVD z koncertu na Przystanku Woodstock 2008 - też polecam.

06
lt.
2010
palikowski

Them Crooked Vultures - łup w łeb

TCV i ich debiut zagościli w moim samochodowym radiosidiplejerze jakieś 2 miesiące temu. Płyta, słuchana na zmianę z elasticą, arctic monkeys i foo fighters, poleciała w drodze z pracy i do pracy jakieś 30 razy a może i więcej. Zakochałem się w niej jakoś tak po dziesiątym przesłuchaniu, ale miłość to niełatwa.

Nie jest to materiał na hit do eski. Nie puszczę tego żonie na romantycznej kolacji. Czasem nawet mam tej płyty dość, może za często jej słucham, a nie zawsze potrzebuję takich właśnie dźwięków - niełatwych w odbiorze. Jednak kiedy leci coś innego, często nie wytrzymuję braku Vulturesów i klikam next, next, next, aż popłyną nuty pierwszego numeru...

No One Loves Me & Neither Do I (tu legalnie można posłuchać) odkręcony na głośność do granicy bólu najzwyczajniej w świecie wbija mnie w fotel, wgniata w ucho swoje dźwięki, rozwałkowuje mózg i zostawia z niego sieczkę. Na dzisiejsze (niskie) standardy prezentowane przez większość kapel to powinny być ze 2 albo 3 kawałki, ale te różne pod względem rytmu, brzmienia, ekspresji i dramatyzmu etapy tej piosenki, tak mistrzowsko połączone w jeden numer świadczą o klasie zespołu. Po tych 5 minutach jestem już spacyfikowany i kolejne wciągam jak narkoman - ścieżka za ścieżką. Co prawda żaden numer nie powoduje już takiej euforii jak pierwszy (potrafię przy nim nieźle odlecieć), ale trzymają poziom naprawdę nieprzeciętny.

Jeśli chodzi o poziom - trudno żeby było inaczej. Zespół tworzą trzej giganci ciężkiego rocka - basista Led Zeppelin, pałkarz Nirvany, wokalista i gitarzysta Queens of the Stone Age - wystarczy? Panowie pasują do siebie doskonale i tworzą równie smakowite dźwięki - mieszankę starego i nowego grania, bez oglądania się na młodych, bez kłaniania się w pas starym, robią swoją muzykę.

Mówiąc krótko - jest pierdolnięcie.

Czuć tu jakąś szczerość, radość grania, pomysł na swoje brzmienie. Bardzo to miłe w zalewie identycznych kapel produkowanych masowo na potrzeby MTV2 czy innego koncernu. Słychać więc gęste gitary, histeryczny wokal, genialnie masywną sekcję rytmiczną. Kawałki są oryginalne ale znajdziemy tu brzmienia czy nawiązania do klasyki gatunku - na przykład jeden numer jest zaśpiewany niemal całkowicie w stylu The Cream.

Podsumowując - płyta trochę z innego czasu, niedzisiejsza, ale jednocześnie pokazująca, że ciężkie rockowe granie nadal może czymś zaskoczyć, dać ogromna frajdę słuchaczom i twórcom. Oby nie skończyło się na jednorazowym wystrzale - czekam na kolejne dowody ich talentu.

29
st.
2010
palikowski

Elastica - miłe zaskoczenie po latach

Lepszy rydz niż nic jak to mawiają, więc dziś notka o tym czego (między innymi) ostatnio słucham jadąc do pracy. Jak się domyślacie po tytule - będzie o kapeli Elastica.

Czasem warto odświeżyć sobie pamięć. Sentyment do dosłownie jednej piosenki, którą kojarzę sprzed lat, skłonił mnie do zapoznania się z twórczością kapeli. Okazało się że nagrali raptem 2 płyty (Elastica, wydane w 1995, oraz Menace, wydane w 2000), po czym malowniczo się rozpadli.

Obie płytki słucham już któryś raz i nie nudzą się wcale tak szybko jak na britpop przystało. Co więcej, wydawnictwo Elastica - Radio One Sessions, z 2003 roku, które również sobie zapuszczam, zawiera kilka nie wydanych nigdzie wcześniej numerów, a dodatkowo (z uwagi na inny skład oraz nagranie na żywo) brzmi o wiele ciekawiej niż studyjne płyty.

Dla mnie Elastica to przykład miłego odkrycia, że kapela, którą lat temu naście znałem z jednego kawałka (po prostu nie do zapomnienia jest ten jęk w numerze Line Up) nagrała całkiem sporo hiciorów, które do dziś cieszą melodią, pomysłem, surowym brzmieniem, lekkim punkowo-britpopowym klimatem.

Jeśli miałbym porównywać do czegoś co znam to powiedziałbym że trochę w tym Blur (w końcu gitarzystka i liderka Justine Frischmann była jakiś czas w związku z liderem Blur, niejakim Albarnem), trochę The Clash, No Means No, Fugazi, Nirvany, trochę słyszę takiego grania w dzisiejszych nagraniach CSS, Yeay Yeah Yeahs, Cool Kids of Death, podobnie swego czasu grała Republica i pewnie masa innych kapel (Elastica była zresztą oskarżana o podkradanie melodii innym kapelom, ale co tam :) ).

Siłą Elastiki jest moim zdaniem to, że kawałki nie są podobne do siebie, prawie zawsze zawierają jakiś fajny riff, zagrywkę, melodię, czy złamany rytm. Większość ma w sobie lekkość i pomysł - czasem jest to chórek, innym razem prawie dyskotekowy rytm, jednak podany w cięższym sosie, ale zdarzają się także ścieżki nieco rockowo-transowe, toczące się powoli jak walec drogowy, a nawet jakieś próby balladowe. Co najlepsze każdy kawałek spokojnie mógłby być hitem radiowym, a jednocześnie miłośnicy autentycznej i szczerej muzyki powinni być jak najbardziej zaspokojeni.

Brzmienie instrumentów jest surowe i w większości są to mocno (ale nie przesadnie) przesterowane gitary, podlane drobnymi elektronicznymi przeszkadzajkami. Sekcja gra fajne rytmy a bas często słychać jako że gra na granicy przesterowania - często też słychać charakterystyczny (mniamm) dźwięk palców jadących po strunach basówki czy gitary.

Bardzo też podoba mi się głos wokalistki - taki nieco znudzony, czasem nostalgiczny, niespieszny, a czasem trochę krzykliwy i histeryczny. Przypomina trochę wokal Courtney Love z kapeli Hole albo wokal z CSS.

Polecam zatem wszystkim, szczególnie tę radiową kompilację z 2003 roku, gdzie zespół słychać na żywca i czuć w tych nagraniach 'to coś'.

02
li.
2009
palikowski

Ratunku, nowy Hey!

Po przeczytaniu wywiadu z Kasią Nosowską ucieszyłem się - nowy Hey zapowiadał się smakowicie. Płytka wylądowała szybko w samochodowym odtwarzaczu i towarzyszyła mi przez ostatnie kilkanaście dni. Co przygotowała dla nas ekipa ze Szczecina?

Tak naprawdę po tym jak 15 razy przesłuchałem ten album nadal mam mieszane uczucia. Grubą kreską odcięli się od czasów gitarowego, rockowego grania z jakiego są znani. Nowy materiał będzie kompletnym zaskoczeniem dla kogoś kto kupi ten album nie czytając wcześniej żadnych recenzji czy zapowiedzi. Chyba że kupował albumy Kasi - wtedy poczuje się jak w domu. To właśnie uznaję za minus - płyta mogłaby spokojnie być wydana jako kolejna solowa płyta, ponieważ brzmi bardzo podobnie do UniSexBlues. Trudno powiedzieć skąd taki krok, jednak dla mnie jest to zmiana na gorsze - wolałem mieć wybór między brudnym i ostrym Heyem a elektroniczną i mniej rockową Nosowską.

Sam album, pomijając powyższe zarzuty, jest nierówny. Teraz puszczam go dla pierwszego, moim zdaniem genialnego numeru - Vanitas. Wyróżnia się na tle reszty płyty - z jakiegoś powodu wywołuje u mnie ciarki :) i generuje ogromny apetyt na więcej takich, przy okazji świetnie otwierając album.

Następne kawałki to już coraz to kolejne (drobne, ale zawsze) rozczarowania. Podobieństwo do UniSexBlues to jedno, ale zbyt wyraźne i dosłowne są dla mnie zapożyczenia z twórczości takich grup jak Radiohead, Air, Massive Attack. Brzmi to średnio przekonywająco i mało oryginalnie. Mistrzostwo świata to kawałek dziewiąty, w którym wokal (i co gorsza po części tekst) przypomina (o zgrozo!) dokonania Beaty Kozidrak.

01
paź.
2009
palikowski

Dziwki Picz - czyli Cansei de Ser Sexy

UWAGA DZIECI! Ta notka powstaje na zamówienie mazeera ( http://mazeer.blog.pl/ ), który nie może żyć bez połechtania go po art-cycu i possania jego art-dziurki.

Płyta którą tym razem mi sprezentował to coś co tygryski mojego pokroju (zdegustowane radiowoemtivivatelewizyjną sieczką) lubią najbardziej.

Na wstępie dowiadujemy się, że CSS (tak się w skrócie nazywa kapela) jest do bani. Hasło CSS Suck's kojarzy mi się z Primusem, który na swoich koncertach również zachęcał publikę do krzyczenia 'Primus Sucks!' i również był świetną kapelką. Ogólnie ostatnimi czasy epidemia emo spowodowała, że mało jest kapel mających dystans do siebie więc już na wstępie plus za to.

Z dalszych kawałków wynika, że Cansei de Ser Sexy (to pełna nazwa) to grupa lubiąca wypić, podupczyć i poimprezować, za co kolejne trzy plusy należą się jak nic. Kolejny za wyszydzanie w tekstach swojego własnego środowiska, szczególnie tego bardziej snobistycznego, co widać np w kawałku:

"I ain't no art-ist
I am an art-bitch
I sell my panties to the men i eat
I have no port-fo-lee-o
Cuz i only show
Where there's free al-co-hol
[...]
Lick lick lick my art-tit
Suck suck suck my art-hole"
(Art Bitch - http://www.tekstowo.pl/piosenka,cansei_de_ser_sexy,art_bitch.html)

Jeśli wziąć pod uwagę historię zespołu - podobno założonego na jednej z wielu imprez na których przyszły skład (pięć babek i facet) się bawił - jestem w stanie uwierzyć w te teksty, przynajmniej dopóki nie uderzy im sodówa do głowy. Płyta Cansei de Ser Sexy jest debiutem (najpierw wydana w Brazylii, skąd pochodzą, rok później reedycja w SubPop).

Co więcej, kolejne plusy za to, że autor(ka) tekstów deklaruje jakoby naprawdę kochał(a) muzykę, co próbuje udowodnić słowami:

10
sie.
2009
palikowski

Plotka Głossi że...

...wielkim trio Gossip jest.

Mógłbym tu zakończyć, odesłać was na jakąś torrentownię lub do sklepu z muzyką, ale nie byłbym sobą, gdybym choć trochę nie poznęcał się nad klawiaturą.

Skarżyłem się kiedyś, że tak zwani znajomi zawalili sprawę nie uświadamiając mi istnienia polskiego rarytasu jakim jest Homosapiens. Tym razem w pełni się zrehabilitowali podrzucając mi do auta płytkę z zestawem pieśni kapeli Gossip. Chwała wam za to!

Jak widać na zdjęciu wokalistka zespołu nie jest drobniutkim wypierdkiem, kolejną sklonowaną britnej. To fest babsztyl, przy którym Anastasia (również niechuda wokalnie dziwucha) wygląda jak z dokumentu o anoreksji. Tęga baba, tęgi głos, momentami zalatujący Janis Joplin a miejscami brzmiący cichutko i cieplutko. Barwa wyjątkowo miodna, od szeptu po zdzieranie gardła jak na prawdziwą rockendrollową panienkę przystało.

Rockendrollową, bo muzyka Gossip to C-4 zaklęte w typowe power trio: perkusja, bas, gitara - w tej kolejności. Perkusista łomocze jak opętany w co popadnie, jednak przy okazji generuje naprawdę pierwszorzędną rytmikę - niby prymitywną ale czasem przełamaną czymś w rodzaju ataku padaczki. Bas gryzie nas w ucho przesterowanym i zardzewiałym metalicznym zębem. Często gra wpadający w ucho motyw przewodni albo pulsujący transowy groove. Razem do kupy wdziera się to do nieprzygotowanego mózgu słuchacza i zostawia trwały ślad. Gitara dodaje temu wszystkiemu punkowo-funkowe zacięcie znane z choćby RHCP.

Wszystko razem ciężko opisać, ale gdyby zmielić stare kasety z nagraniami faith no more, ratm, rhcp, sonic youth, dodać wióry z zeszredowanych CD zawierających nagrania queens of the stone age, yeah yeah yeahs, white stripes i dodać szczyptę nomeansno czy fugazi - myślę, że smakowałoby dość podobnie.

Kudosy i ukłony za polecenie kapelki w stronę Macieja (mazeera) - pozdrowienia dla niego i jego Prawej i Sprawiedliwej żony ;).

03
gru.
2007
palikowski

Kobiety - Amnestia

Kobiety. Co za głupia nazwa dla zespołu, pomyślałem czytając recenzję Amnestii w Machinie. No ale sprawdzić wypada, szczególnie, że dotąd nie miałem okazji a nawet nie kojarzyłem co ta formacja grywa. Zapisałem sobie w notatniku nazwę płyty i zespołu nawet.

Jakie to szczęście że nie zapomniałem o tej notatce - jak to mam w zwyczaju! Teraz wiem, że Kobiety dołączą do ścisłej czołówki moich ulubionych kapel.

25
wrz.
2007
palikowski

Pogodno - Opherafolia

Ostatnia płyta Pogodno nie od razu mnie przekonała. Na szczęście jedno słabsze miejsce i kilka solidnych średniaków nie przesłania reszty, powiedzmy to głośno, przecudnej.

Przecudna to dobre słowo określające muzykę Pogodno.

Zaczyna się dość zagadkowo i przestrzennie, niepokojąco. "Tafle szkła" świetnie wprowadzają nas w nastrój zadumy, skupienia, przykuwają uwagę słuchacza, który odkłada robótki ręczne, wyłącza telewizor, nintendo, komórkę, aby...

Subskrybuj zawartość