Budyń - Kilof
Budyń
3
Muzyka
Jeszcze zupełnie niedawno mieliśmy w Polsce wysyp śpiewających kobiet. Zalew fajnych płyt różnych wokalistek chyba już się skończył, za to faceci wzięli się do roboty. Maleńczuk, Kazik, Tymon Tymański, Grabaż. No a teraz trafił na moją playlistę Budyń.
Budyń to wokalista Pogodno. I chyba w tym zdaniu mogłaby zawrzeć się cała recenzja :). Od pierwszych dźwięków mamy tu Pogodne piosenki. Nie wiem czy to macierzysty zespół odcisnął takie piętno na wokaliście czy wręcz przeciwnie - Budyń w obu formacjach nadaje główny ton. Stawiam na to drugie, specyficzny sposób śpiewania, układania harmonii i rytmu jest po prostu nie do podrobienia i rozpoznaje się go od pierwszych taktów.
Muzyka pulsująca pod liniami śpiewu nie należy do zaskakujących. Można zaryzykować tezę, że względem Pogodno to krok wstecz. Nie jest jednak źle - po prostu brak tamtego powiewu świeżości i kopa. Stanowi raczej tło dla śpiewu (deklamacji?) lidera.
Usłyszymy zatem dużo czystej lub lekko przesterowanej gitary, grającej rozchwiane akordy i delikatne arpeggia, bluesowe, folkowe, orientalne nawet harmonie. Wszystko zatopione w głębokich przestrzeniach elektronicznych dźwięków i pogłosów. Dźwięki przenikają się, odpływają i wracają...
Nie spodziewajcie się typowych piosenek - na płycie królują utwory krótkie, zawierające sporo 'przerywników' w postaci całkowicie 'od czapy' granych fragmentów - ni to improwizacji ni to chaotycznego łupania we wszystko co popadnie :).
Nic dobrego powiem o brzmieniu płyty. Jest suche, płaskie, nieprzyjemne. Wiadomo - płyta w założeniu niekomercyjna nie może być wyprodukowana na światowym poziomie, ale przydałby się chyba ktoś z większym sercem do pracy nad tym materiałem.
Może słów kilka o konkretnych utworach. Promujące single (teledyski można znaleźć m.in. na teledyski.interia.pl ) są chyba najnormalniejszymi na tej płycie ścieżkami. "Dżez" niesamowicie wciąga prościutkim rytmem i refrenem zapadającym głęboko w pamięć; co i rusz łapię się na nuceniu "dobrze, dobrze mi, dobrze mi wchodzi dżeeeez" :). Woland to strasznie "Pogodna" piosenka, sielsko-anielski i prawie murowany radiowy hicior (dlaczego "prawie"? Posłuchajcie :). Rozbawił mnie krótki "Kujawiak", moje życie też czasem przypomina film Dzień Świstaka :). "Blacha" (z gościnnym raperem - Łoną?) zapowiada się smakowicie, szczególnie brzmieniowo, szkoda że druga połowa to przypadkowe dźwięki. Świetny jest tytułowy "Kilof" - podszyty techno-country-bluesowymi zagrywkami i rewelacyjnym refrenem. "Blueszcz" raczy nas oczywiście bluesowymi nutami, spokojny, leniwy klimat jest podobny do wczesnych numerów Sheryl Crow. "Łot hi is" to właściwie deklamacja w mocno oskarżycielskim tonie - nie przebierający w słowach Budyń żali się na komercyjne podejście do muzyki.
Nie będę się rozpisywał o wszystkich utworach - jak już wspomniałem są to często kilkudzisięciosekundowe skrawki muzyczne nagrane bardziej jako tło do tekstu niż pełnoprawne piosenki. Nie jest to prosta płyta, nadaje się do kilkukrotnego posłuchania, posmakowania ekwilibrystyczncyh wyczynów językowych, wyłapania kilku smaczków muzycznych. Jednak jej braku na mojej playliście jakoś nie odczuwam. Na dłuższą metę słuchanie tej muzyki jest po prostu męczące.


Ostatnie odpowiedzi