Wretch
Kyuss
5
Muzyka
Kyuss dla wielu jest zespołem kultowym. Wiele osób odkrywa go dopiero po sukcesach grupy powstałej na jego podwalinach - Queens of the Stone Age. Tak czy siak mamy do czynienia z kapelą niebanalną. Przygodę z Kyussem zacznijmy od płyty Wreth z 1991 roku. Istnieje co prawda wcześniejsze wydawnictwo (Sons of Kyuss) ale zawiera praktycznie te same utwory.
Otwierający płytę numer hvy 74 o wiele mówiącym podtytule Beginning Of What`s About To Happen (Początek tego co ma się wydarzyć) to głównie szybki pulsujący rytm basu i gitary - lejąca się melodia co chwila przecinana gitarowymi 'jękami'. Riffy wynikają jeden z drugiego, przelatują przez głośniki jak pędzący caddilac. Wokal pojawia się dopiero w połowie kawałka i nie stanowi raczej o jego sile. Transowe powtarzanie melodyjnych partii basu (choć za każdym razem nieco inne) - to właściwie idealna zapowiedź stylu jaki przyjdzie nam na tej płycie słuchać.
Kolejny kawałek i kolejny riff niosący na swoich barkach cały ciężar utworu. Bas i gitara unisono, wokal tym razem bardziej z przodu i ciekawszy. Harmonie podobne jak w numerze jeden, mozna powiedzieć że to bardziej rozwinięcie pierwszej ścieżki. Nie spodziewajmy się niespodzianek.
Numer 'son of a bitch' otwiera niemal black sabbathowy riff do powoli rozpędzającej się perkusji. Napięcie rośnie z kolejnymi czterotaktowymi powtórzeniami, aż dochodzimy do rozwlekłego rozwinięcia. Właściwie numer bazuje na jednym riffie, więc nie ma co się rozpisywać. Dopiero na koniec mamy przyspieszenie, zmianę tempa, żywszy wokal - niestety tylko na chwilę.
Black Widow to kolejny zapadający w pamięć riff, ale nie tylko . Od razu zaczyna mnie bujać, rytm temu sprzyja. W tle nareszcie jakaś namiastka solówki - a nawet dwie nałożone na siebie partie solowych gitar. Szkoda że taki krótki utwór, bo ciekawie zaśpiewany i zagrany, rytmiczna gitara schowana nieco w tle.
Katzenjammer od razu podnosi adrenalinę - tempo i punkowe zagrywki, wokalowe chórki, rock'and'rollowa jazda bez trzymanki jak mawia ojciec dyrektor Owsiak :). Kolejny numer dobry jako podkład do uciekania przed policją :).
Deadly Kiss - zaczyna się powoli i narasta podobnie jak 'son of a bitch', aby po chwilowej zmyłce (długie urywane partie gitar) wejść na wysokie obroty. Ciekawy pędzący wokal i kolejna solówka podszyta świetnym motywem rytmicznej gitary. Moim skromnym zdaniem mogliby zacząć bez przydługiego wstępu i byłoby świetnie.
The Law rozpoczyna rasowo brzmiąca gitara zapowiadająca kolejny żwawy numer. Perkusja i pulsujący bas szybko potwierdzają, że to kawałek dla miłośników szybkiego tempa i zakręconych gitarowych arpeggio. Tymczasem po minucie takiej jazdy nadchodzi całkowita zmiana - riff lejący się jak pot z czoła górnika pod koniec szychty :). Podparty solidną sekcją rytmiczną i wokalem przechodzi po pewnym czasie w rewelacyjną pogoń perkusji i gitar - przyspieszenie trwa jakieś pół minuty i znowu przesiadamy się na wolno jadący walec. Tym razem monotonny bas i solóweczka gitary... oczywiście nie trwa to długo - kapela wrzuca na chwilę piąty bieg aby po parunastu sekundach zabrać nasz w podróż po krainie dłuugich nutek... tempo zwalnia do pulsu szachisty-emeryta, gitara daje niezłe dźwiękowe plamy (w dobrym tego słowa znaczeniu). Na zakończenie mamy znajomy temat ze środka i docieramy do finału. Dla mnie najlepszy kawałek płyty - w 7 i pół minuty mamy tam wszystko co potrzebne do szczęścia - od rewelacyjnych pościgów gitary i basu po mroczne i powolne solówki.
Isolation to solidny kopiący numer bez takich smaczków, ale z wpadającym w ucho (może nie każdemu miłośnikowi Ich Troje) refrenem. Krótki szybki kawałek.
I'm not to ciekawie zaśpiewana i zaaranżowana piosenka - co 4 wersy przerywana perkusyjnymi przejściami i pauzami. W połowie czeka na nas miłe rozpędzenie i solówka - miód leje się w uszy całymi łyżkami ponieważ po gitarze krótkie solo odgrywa bas. Pod koniec dostajemy jeszcze parę perkusyjnych kopów i popisów wokalisty - numer całkiem fajny, wyróżnia się in plus.
Big Bikes zawiera jeden z lepszych, marszowych riffów tego albumu. Poza tym nie wyróżnia się z kilku podobnie pomyślanych numerów - 80% to właśnie ten riff ogrywany z kilkoma różnymi wariacjami. Dopiero ostatnie 20 sekund przynosi szybki, wyrwany z kontekstu urywek. Nic specjalnego.
Docieramy do ostatniej piosenki - Stage III to zgrabny, fajnie zrytmizowany utwór z ciekawym brzmieniem gitary (z nałożonym efektem jakby płynącego przesunięcia fazy). Typowy kyussowy walec drogowy bez wokalu i z marszowym rytmem. Gitara żegna nas pseudosolówką, przestery pod koniec pływają w najdziwniejsze możliwe sposoby, powoli wszystko cichnie ....
Tak, to już koniec. Album Ciekawy choć tylko kilka ścieżek zasługuje na większą atencję. Wśród nich na pewno The Law - stoner-rockowa suita o wielu obliczach, nieco punkowy Katzenjammer, ciężki i brzmiący I'm Not to na pewno silne punkty programu.
Reszta kawałków jest na podobnym poziomie - większość bazuje na 1-2 riffach ogrywanych na wiele sposobów. Nie można im zarzucić braku melodyjności, ale ogólnie nie jest aż tak ciekawie jak na kolejnych albumach Kyussa.
Jeszcze jeden minus - brzmienie niektórych ścieżek jest dość surowe i brakuje mu mięcha. Poza tym jednak płyta świetnie nadaje się do zabrania na pustynię po której mamy zamiar przejechać naszym potworem na dwóch lub czterech kołach. Najlepiej niech to będzie kamienny potwór :).

Ostatnie odpowiedzi